moja Urban Jungle

moja Urban Jungle

Słuchajcie, ja miałam Urban Jungle zanim to stało się modne ;)

Dawno dawno temu, na samym początku lat 90-tych odkryłam na moim osiedlu na wrocławskim Biskupinie hurtownię kwiatów doniczkowych. Było to prawdziwe odkrycie, ponieważ kryła się ona w zakamarkach ulicy Bacciarellego, w przemysłowej hali i niemal przypominała obecne markety. Czyli towar stał sobie na półkach, można było go macać i nikt nam nie asystował. A trzeba pamiętać, że w tamtych czasach dopiero zaczynała się sprzedaż w takiej formie, w jakiej mamy ją obecnie. Kto jest taki stary jak ja, albo starszy to pamięta sklepy z ladą, za którą znajdował się cały towar (albo brak towaru), podawany przez ekspedientkę. Pamiętam jaki to był szał, kiedy nieopodal powstała hurtownia, w której można było kupić też w detalu i kupowało się np. całą zgrzewkę mydła Palmolive. I człowiek się tym jarał!

Ale wracając na główne tory, w drodze ze szkoły do domu zachodziłam do hurtowni kwiatów i wyszukiwałam nowe okazy. Dopiero po latach dotarło do mnie, że właśnie wtedy rodziła się moja fascynacja roślinami, przyćmiona później na długi czas przez inne pasje. No więc odwiedzałam hurtownię i wybierałam draceny, fikusy i inne takie, żeby następnie upychać je na niewielkim oknie, jakim dysponowałam. Bo to były czasy, cudowne czasy dzieciństwa, kiedy mieszkaliśmy z rodzicami i trójką mojego rodzeństwa w niewielkim, bo 36-metrowym mieszkanku. I to mieszkanko miało 3 okna :) Teraz trudno mi w to uwierzyć, bo 36m2 to naprawdę mało, a tym bardziej dla wielodzietnej rodziny, ale to były takie czasy, kiedy dzieci w domu tylko odrabiały lekcje i spały. Cały czas spędzaliśmy na dworze!

No więc znosiłam te kwiaty, część mi zdychała inne rosły, pojawiały się kolejne ze szczepek, aż przeprowadziliśmy się dużo większego lokum z dużą liczbą okien. I tutaj już można było szaleć. Ale mi przeszło… Przerzuciłam się na kaktusy, zaczęłam interesować się różnymi innymi rzeczami i na jakiż czas zapomniałam, że najlepiej czuję się w zieleni.

Moja Urban Jungle jest w budowie. W obecnie wynajmowanym mieszkaniu czuję się już na tyle u siebie, że zaczynam obrastać w rośliny. Wcześniej podczas przeprowadzek część roślin musiała zmienić dom, bo nie było dla nich miejsca i przez długi czas nie pojawiały się nowe, ponieważ z tyłu głowy była myśl > a co w przypadku przeprowadzki? Bo ja mam emocjonalny stosunek do roślin i muszę dla nich znaleźć nowy dom, no bo przecież nie wyrzucę. Także teraz moja dżungla rośnie, a jak będę się przeprowadzać, to tam gdzie zmieścimy się my, dwa psy, jeden kot i rośliny :)