jak zostałam architektem krajobrazu? i czy było warto?

jak zostałam architektem krajobrazu? i czy było warto?

Towarzyszy Wam to wrażenie, że wiele rzeczy w Waszym życiu to przypadek lub inaczej przeznaczenie i sami byście na pewne drogi nie wpadli? Bo mi tak. Nie należę do osób, które od zawsze chciały się zajmować projektowaniem zieleni. Przed rozpoczęciem studiów nie miałam pojęcia „z czym to się je”.

No więc, jak to się stało? Przypadkiem!

Kończąc Liceum Plastyczne byłam pewna, że dalej chcę iść tą drogą i naturalnym wyborem były studia na ASP. Wiadomo, że elitarne, z niewielką liczbą miejsc na roku itd., także szykowałam się na jakiś plan B, gdybym się nie dostała, co zresztą się wydarzyło. Zdawałam na ceramikę i wylądowałam na 2 miejscu pod kreską ku mojej wielkiej rozpaczy. Z mocnym postanowieniem, że za rok próbuję ponownie, zadecydowałam, podobnie jak kilkoro szkolnych znajomych, zdawać na nowootwarty kierunek na Akademii Rolniczej, czyli właśnie na architekturę krajobrazu. I tutaj zdałam bez większych problemów… Powiem tylko, że przez cały okres moich studiów regularnie rodzeństwo poddawało mnie szykanom, pytając czy doiłam dzisiaj kozy? Ale jakoś to przetrwałam ;)


Po roku nie podeszłam do kolejnej próby na ASP, bo architektura krajobrazu zaczęła mnie wciągać i pomyślałam, czemu nie? Idę w to dalej!

Spodobała mi się wizja projektowania ciekawych terenów zieleni, pięknych ogrodów i w tej mojej wizji w ogóle nie było pytań typu:

  • czy to w naszym kraju faktycznie zadziała?
  • czy po takich studiach znajdę pracę?
  • czy ta swoboda, którą mamy na studiach, gdzie nie ma prawdziwego klienta, będzie nadal w realnej pracy?

Po zakończeniu studiów przyszło więc pierwsze rozczarowanie – nie ma firm projektowych, które chciałyby przyjąć pracowników, bo większość z nich jest jednoosobowa. Na szczęście udało mi się zatrudnić w znanej wówczas firmie Zieleń Wokół Nas, gdzie spędziłam ponad rok i z której się zwolniłam z dosyć prozaicznego powodu. Pracowało się tam 10 godzin, dodatkowe 2 tracąc na dojazdy. Pozostawało tak niewiele czasu na życie, że zrezygnowałam.

I pojawiło się pytanie, co dalej? W obliczu braku pracy u kogoś, postanowiłam że będę pracować dla siebie, zaczynając wyboistą drogę drobnego przedsiębiorcy.

Pomijając wyboje, na których podskakuje każdy, kto zakłada firmę, dostrzegłam takie, które spotkać można w tej konkretnej branży:

  • Praca jest bardzo sezonowa i przy solidnej zimie nie wiadomo, czym się zająć i jak zarobić, bo
  • Klienci często czekają ze zleceniem na wiosnę, zakładając że jako jedyni wpadają na taki pomysł. Planowałam zimę spędzać nad projektami, ale w pierwszych latach działalności to nie działało. Teraz jest już znacznie lepiej, kiedy jest konkretne portfolio.
  • Po studiach nie mamy wiedzy praktycznej i musimy nabywać ją sami, jeżeli oczywiście nie uda nam się trafić pod skrzydła kogoś doświadczonego. Warto więc nie zaczynać z grubej rury (przyznaję, że ja poszłam tą drogą) i zacząć od rzeczy prostych.
  • Jeżeli marzy Wam się, tak jak mi, robienie oryginalnych i wyjątkowych przestrzeni, grono Waszych klientów naturalnie się zawęża. Wiele osób zadowoli się zestawem trawnik + żywopłot + kilka krzaków, a to przecież nie daje żadnej satysfakcji naszej kreatywności. Także trzeba się pogodzić z faktem, że chwilami będzie ciężko.
  • Niestety polski rynek to nie rynek np. brytyjski, więc jeżeli jak ja naoglądacie się programów z Alanem Titchmarchem i Diarmuidem Gavinem, może być Wam na polskiej ziemi ciężko, bo Wy chcecie szaleć, a klienci niekoniecznie ;) Chociaż i takich jest coraz więcej, a ja zawsze przyjmuję ich z niesłabnącym zapałem!

Czy warto było zostać architektem krajobrazu? Nie powiem Wam, że zdecydowanie tak lub zdecydowanie nie. Praca ma swoje zalety, ale wady również i patrząc z perspektywy czasu, przez ostatnie naście lat nie było łatwo. Ale to oczywiście moja historia i wiem, że błędy które po drodze popełniałam, ktoś inny potrafiłby ominąć. Także jeżeli czujecie, że to jest TO, warto spróbować!