brudna robota
No właśnie, jak to jest z tą pracą w ogrodach? Czy faktycznie zawsze jest miło i przyjemnie, pomiędzy wąchaniem kwiatków, a łapaniem promieni słonecznych, serwowanych bez ograniczeń? Powiem Wam jak jest. Jest pięknie, ale czasem ciężko, a nawet bardzo ciężko.
Studenci architektury krajobrazu, jeżeli wydaje Wam się, że zaraz po studiach traficie prosto na wygodny biurowy fotel i będziecie mogli tworzyć do woli swoje ambitne wizje, za dobre pieniądze i przy ogólym zachwycie towarzystwa, muszę Was rozczarować. Najpierw musicie się ostro pobrudzić!
Kiedy przychodzą upały i praca staje się coraz cięższa, to uruchamiamy żart pt. siłownia na świeżym powietrzu i jeszcze wam za to płacą! Tak kiedyś zażartował sobie pewien pan, kiedy po pytaniu o drogę dojazdu do miejsca potencjalnych prac, okazało się, że trzeba będzie z dużej odległości taczkować, ponieważ wjazdu brak. Uśmialiśmy się setnie i pożegnawszy się pospiesznie z miłym panem, udaliśmy się na poszukiwania utraconej na krótką chwilę równowagi. Oczywiście zdarza się, że trzeba materiał mniejszy lub większy kawałek dowozić, czy też wwozić pod górkę, ale lekceważący ton pana w połączeniu z jakością zlecenia, które oferował sprawiły, że postanowiliśmy poćwiczyć na innej siłowni. Praca w ogrodach jest naprawdę trudna i nie polega na wąchaniu kwiatków. Ja również w swoim czasie przerzuciłam niejeden szpadel ziemi i niejeden worek z cementem (mój kręgosłup nie może mi tego wybaczyć). Ale i tak praca sprawia mi przyjemność, mimo że na początku mojej drogi musiałam normalnie tyrać w terenie, co akurat uważam za niezbędny element edukacji.
Podobnie sytuacja ma się z opalaniem. W jednej ze szkółek pracuje drobna i pracowita Pięknie Opalona. Jak widzę ją ja: nie dość że niemiłosiernie grzeje, to Pięknie Opalona musi jeszcze zasuwać po nagrzanej czarnej folii, na której stoją rośliny, bezustannie je podlewać i jeszcze biegać za klientami z taczką. A na domiar złego słońce nie ma litości i jej skóra jest już zjarana, a mamy dopiero czerwiec. Jak widzą ją niektórzy klienci/klientki: Przyniesie mi pani tamte kwiatki, bo ja już nie mam siły. Cały dzień w biurze i jeszcze ta klimatyzacja. A pani ma tak fajnie na świeżym powietrzu i jeszcze ta opalenizna! Jak z ciepłych krajów! (drodzy Państwo – nasza opalenizna jest okrótnie wybiórcza i swego czasu na rodzinnej letniej imprezie, wystąpiłam w długich rękawach, wstydząc się "rękawiczek" i nieustannie tłumacząc ten stan.) Naprawdę, jak się jest po drugiej stronie, to brzmi to prześmiesznie. Chociaż oczywiście taka jest specyfika pracy i nie ma co nadmiernie narzekać, ale pośmiać się zawsze można :) Praca na dworze jest super, ale często słońce, deszcz, albo zimno dają w kość i nie da się przed tym uciec. Niejednokrotnie ciało musi pracować, mimo że umysł usilnie namawia do wagarów. I tu obijamy się o kolejny mit, czyli: jak masz firmę, to przecież możesz spać do późna i pracować, kiedy chcesz. Szkoda tylko, że za to spanie nikt nie płaci ;) Tego wątku nie będziemy rozwijać, bo my krwiożerczy kapitaliści wiemy o co chodzi, a spora część społeczeństwo na etatach i tak nam nie uwierzy.
Co zatem robi architekt krajobrazu, kiedy przychodzi zima, a trzeba pomierzyć teren lub wykonać inwentaryzację dendrologiczną? Ano ubiera sie ciepło, zaciska zęby i idzie. Niestety na czas jesienno-zimowy nie możemy zrobić sobie przerwy i działamy dalej. To był jeden z klapsów od prawdziwego życia, jaki otrzymałam zaraz po studiach, pracując w biurze projektowym na etacie. Trzeba było wykonać inwentaryzację, a mocno padało. I nam młodym naiwnym wydawało się, że dla naszej szefowej to będzie argument, żebyśmy pozostały w ciepłym biurze. Nie był. Ruszyłyśmy w teren, uzbrojone w pospiesznie zdobytą parasolkę i przez kolejny tydzień mierzyłyśmy drzewa, klnąc na czym świat stoi. A później przyszła zima, mróz i jeszcze większa inwentaryzacja do wykonania i one o dziwo też nie były wystarczającym argumentem. Działałyśmy dalej, choć już z większym spokojem, bo lekko zahibernowane… Co bardziej cwane biurowe egzemplarze przychodziły do pracy w jak najlżejszych butach, tworząc w miarę mocny argument, pod warunkiem, że ktoś inny miał cieplejsze. I myślały, że my tego nie widzimy ;) Zołzy! Mimo wszystko, miło się to teraz wspomina.
No więc jak to jest z tą pracą? Jest bezstresowo i na luziku? No nie jest, ale czy w jakiejkolwiek pracy tak jest? Już dawno wyzbyłam się porównywania, że komuś tam pewnie jest łatwiej w jego życiu, bo przecież tego nie wiem, a moje życie i tak zależy najbardziej ode mnie. Stresujemy się, że pogoda nie dopisze, przez co nie wyrobimy się w terminie i nie zarobimy, że rośliny uschną, zachorują itd. Spieszymy się, ganiając pomiędzy szkółkami, kopalniami, ogrodami, spotkaniami z klientami, w ciągłym niedoczasie, bo korki, upał, ulewa. Ale czy to takie straszne? Można się przyzwyczaić i nabrać dystansu, chociaż początki bywają stresujące.
I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Idealnie jest, jeżeli robimy to, co lubimy robić. I nie będę tu powtarzać popularnego sloganu, że jeżeli praca jest twoją pasją, to tak naprawdę nigdy nie pracujesz, bo to według mnie bzdura. Faktem jest natomiast, że kiedy praca jest inspirująca, wykonuje się ją z większą łatwością i przyjemnością. Pracując w ogrodach trzeba się pogodzić ze zmienną aurą i komplikacjami, jakie niejednokrotnie za sobą niesie. Z tym, że czasem będziemy brnąć w błocie, innym razem walczyć z ulewnym deszczem, albo żarem, który leje się z nieba. Z tym, że praca w terenie jest niewątpliwie sezonowa i bywają momenty, że raz nie wiadomo w co ręce włożyć, a raz tęskni się za tym urwaniem głowy, bo wszystko się uspokaja.
No więc jeżeli nie przeszkadza Ci, że możesz się ostro pobrudzić, zmęczyć, zmarznąć lub spocić, praca w ogrodach jest dla Ciebie!
Ja po prostu przyzwyczaiłem się do błota i ziemi. Teraz pogoda jest tak paskudna, że aż szkoda gadać. No, ale nie ma wyjścia, trzeba pracować. Dziękuję za bardzo interesujący wpis i zapraszam na moją stronkę http://aranzacjaogrodow.blog.pl/
witaj
Trzeba się przyzwyczaić, a jeszcze lepiej to polubić :) Kiedyś bardzo analizowałam, jak na dworze jest za ciepło/za zimno/ błotniście itd., teraz już wogóle o tym nie myślę. I zdarza mi się sadzić rośliny w deszczu (w ten fragment realizacji włączam się zawsze z wielką przyjemnością), pracując w mega niewygodnym żółtym sztormiaku i grząznąc w błocie. Przestałam sie wkręcać w marudzenie. Na koniec dnia pracy w takich warunkach człowiek wygląda okropnie, ale czuje się świetnie, bo wykonał zaplanowaną pracę mimo przeciwności. A powrót do ciepłego domu, herbatka i prysznic to już w ogóle odlot ;)
pozdrawiam!
Małgorzata
Bardzo dobry wpis ! …..I jaki prawdziwy !:)
dziękuję! samo życie napisało ;)