w moim mieście
Wypatrzyłam nowe nasadzenia w donicach! Ostatnio zabudowano skrawek ziemi u zbiegu ulic jedności narodowej/probusa/drobnera, a przy nowopowstałym obiekcie posadzono drzewa w donicach, co mnie trochę rozczarowało, chociaż donice ładne. Rozczarowanie wynika z tego, że donice nie są w stanie zapewnić dużej roślinie naturalnego wzrostu i drzewa zawsze pozostaną w nich niewielkie, co świetnie się sprawdza w małych przestrzeniach, takich jak tarasy, czy mini ogródki. Na szerokich miejskich chodnikach lepiej sprawdzają się nasadzenia w gruncie z zastosowaniem ozdobnej kraty zabezpieczającej teren wokół drzewa przed udeptywaniem i zapewniającej dostęp wody deszczowej. Ale zapewne jest jedno wielkie ALE – pod ziemią mogą przechodzić wszelkie możliwe nitki infrastruktury, takie jak woda (widać zresztą studzienki na zdjęciach), gaz, czy prąd, a od nich zawsze trzeba zachować odległość. Inaczej nie da się chyba wytłumaczyć tego, że nie wykorzystano trawnika przed budynkiem, czy właśnie chodnika, żeby tam przeprowadzić nasadzenia.
Podejrzewam, że sam fakt nasadzeń też nie jest przypadkowy, gdyż deweloperzy nie lubią „trwonić” pieniędzy na takie rzeczy jak kosztowne donice w przestrzeni miejskiej. Na działce przez długie lata funkcjonował parking, a przy siatce ogrodzeniowej tegoż parkingu przez lata rozgościły się Bożodrzewy gruczołkowate (łac. Ailanthus altissima). Obserwowałam je od stadium małych siewek do kilkumetrowych drzew i zastanawiałam się, kiedy zostaną wycięte. Wycięte przede wszystkim dlatego, że wrastały w ogrodzeniową siatkę i rosły na samej krawędzi chodnika. Ale też dlatego, że u nas Bożodrzew rośnie jak chwast, a jest w grupie najdroższych drzew w przypadku usunięcia. Potrafi wyrosnąć w każdej najmniejszej dziurze. Tak więc jeżeli kiedykolwiek wycenialiście wycinkę Bożodrzewów wiecie, co to znaczy dla inwestora.
Węszę więc tutaj nasadzenia zastępcze. Ale oczywiście może być inaczej
W położonym niedaleko BemaPlaza również swego czasu pojawiły się drzewa (jesiony) w donicach. Donice były duże i drewniane, mniej więcej 1x1x1m i stanęły od północnej strony oraz na wewnętrznym dziedzińcu. Z chodnika od północnej strony zniknęły po kilku latach i tutaj węszę koniec gwarancji na nasadzenia, zresztą w międzyczasie padły. A na wizualizacjach deweloper pokazywał rosnące w gruncie (!) drzewa. Jakby zapomniał, że pod spodem ma garaż podziemny… No więc pojedyncze sztuki zostały na wewnętrznym dziedzińcu, chociaż… ostatnio są stopniowo zamieniane na, uwaga uwaga, thuje. Tak tak stare poczciwe thuje. Czepiam się, ale jak mnie to wkurza. Betonujemy wszystko, udajemy że coś tam posadzimy, a jak nikt nie patrzy, to zapominamy o obietnicach. Wrrr.
Ale wracając do donic przy drobnera. Donice są ładne, bo są proste szare i metalowe. Rosną w nich chyba klony pensylwańskie, na nie wskazywałaby kora. No i martwi mnie to. Martwi mnie, bo klony są piękne, a metalowe donice cholernie się nagrzewają w lecie, szczególnie jeżeli otacza je bruk, który też się nagrzewa. Nie widać, żeby wewnątrz zaizolowano je czymkolwiek, więc drzewa będą przeżywały katusze. Zresztą już teraz mają połamane dolne gałęzie. Ale to działalność zwierzyny miejskiej.
A najbardziej denerwuje mnie syf. To że od razu w takich donicach gaszone są papierosy, wrzucane puszki po piwie, papierki i nie wiadomo co jeszcze, a naokoło leżą psie kupy. Myślę, że to nie tylko kwestia Nadodrza, na którym się zresztą wychowałam i które się powoli ukulturalnia (powinnam chyba napisać ucoolturalnia ;). To jest problem narodowy – nie dbamy o czystość przestrzeni publicznej. Oczywiście nie wszyscy, ale utarło się, że co wspólne to niczyje. Widać to bardzo w miastach, ale też na górskich szlakach czy nad Odrą latem. Wydawałoby się, że łatwiej wynieść puste, niż przynosiło się pełne, ale najwidoczniej nie u wszystkich działa logika. Tak więc człowiek przechadza się ulicą i zastanawia się, dlaczego jest tak brzydko, skoro mogłoby być ładnie.
Za drzewa trzymam kciuki, obym nie miała racji i oby żyły długo i szczęśliwie!
A może bożodrzewy miały mniej niż 10 lat? Wtedy nie jest wymagany ani wniosek, ani opłata za wycinkę… Łudzę się, że te drzewa, choć w donicach, deweloper posadził jednak z własnej woli, a nie w ramach nasadzeń następczych ;) A wracając do donic, mnie zawsze ciekawią brzózki posadzone w donicach przed "Botanica Residence", nowym budynku przy ogrodzie botanicznym. Wiem, że nie ma tam powierzchni biologicznie czynnej, na której można by posadzić drzewa, ale mimo to te wątłe brzózki przy ogromnym budynku nazwanym botanica trochę mnie śmieszą… Nie wiem jak wygląda sytuacja z tył tego budynku, ale mam nadzieję, że rośliny przy tej inwestycji nie ograniczają się tylko do wzoru liści na szybach… :(
Wydaje mi się, że bożodrzewy miały więcej. Dosyć długo obserwowałam, jak rosną i były całkiem spore.
Przy Botanice też nie znam sytuacji na tyłach, ale nie zdziwiłoby mnie, gdyby to jednak ograniczało się do tych liści na szybach ;) No i brzozy w donicach + zielona ściana w sterfie wejściowej. U nas niestety często inwestycje zwane dumnie eko i green, zaczyna się od wycinki wszystkiego, co trzeszkadza. A można by się trochę pomęczyć i wkomponować zieleń w architekturę. Np. tak jak tutaj: http://blogwogrodzie.pl/2013/07/a-propos/
Przy okazji obejrzę sobie też donice przy Botanice z bliska, ale na pierwszy rzut oka mają przewagę nad tymi – są z kamienia, więc będą trzymały chłód, są większe, no i brzozy są wytrzymałe (zresztą odmiana 'Youngii’ jest z założenia karłowa). Zobaczymy jak ruszą na wiosnę. Jesienią jedna szybko wyłysiała, ale może to tylko szok po posadzeniu.
pozdrawiam!