i co dalej?

i co dalej?

– Dzień dobry, chciałbym zlecić państwu inwentaryzację drzew na działce. Polecił mi was pan X, ponieważ był zadowolony. To ja poproszę tak samo, wycinkę bez opłat, bo wiem że u niego się udało.

– YYY tak… U pana X drzewa były w bardzo złym stanie i były to topole, więc nie było problemu z uzyskaniem pozytywnej opinii o wycince. Nie wiemy, czy u pana będzie to możliwe.

– Ale ma pani dobre kontakty z urzędem, tak żeby jednak się udało?

– No nie mam…


Dlatego właśnie wykreśliłam z oferty inwentaryzacje dendrologiczne. Nie dlatego, że brakuje mi dobrych kontaktów, zwanych układem z urzędnikami. Dlatego, że zwykle inwentaryzacje te miały na celu usunięcie jak największej liczby drzew jak najmniejszym kosztem. I przyznam, że powodowało to u mnie taki dyskomfort psychiczny, bo było skrajnie inne od wyznawanych przeze mnie wartości, że musiałam się wycofać.

Początkowo myślałam, że będzie fajnie. Będę pracować dla architektów czy deweloperów i będę miała okazję w ramach tej współpracy projektować ciekawe przestrzenie publiczne. Nie miałam niestety tyle szczęścia. Zwykle trafiały do mnie tematy, które zaczynały się na maksymalizacji wycinek, bo te cholerne drzewa tylko przeszkadzają, a kończyły na zaprojektowaniu nasadzeń na skrawkach terenu, pozostawionych pomiędzy miejscami parkingowymi.

Druga sprawa to męki jakie się przeżywa w kontakcie z urzędnikami. Tu też najpewniej nie miałam szczęścia, bo zwykle trafiałam na panie, które bardzo wyraźnie dawały do zrozumienia, kto tu rządzi. I nie była to merytoryczna wymiana informacji, bo jestem i byłam daleka od wciskania kitu, że zdrowe drzewo jest chore, zawsze więc w przypadku zdrowych egzemplarzy pisałam wyraźnie, że ich stan jest dobry/bardzo dobry. Chodzi bardziej o zwykłe wywyższanie się i traktowanie petenta z góry, z racji zajmowanego stanowiska. Nie generalizując, takie miałam doświadczenia. Albo urzędnik, który zgadza się na wszystko (tego akurat nie doświadczyłam osobiście, ale miałam okazję obserwować, mierziło mnie okrutnie ;) w zamian za fanty, albo taki który będzie robił wszystko, żeby utrudnić ci zadanie.


Pytania kłębią mi się w głowie, bo jak to tak wycinać co się chce i jak się chce? Drzewa, które rosły kilkadziesiąt lat, lat które już nigdy nie wrócą. A wycięcie drzewa oznaczać będzie, że w jakiś sposób zostały zmarnowane, bo przecież to drzewo mogłoby rosnąć dalej.

Wycinać bo lecą z nich liście, bo zasłaniają widok, bo coś tam jeszcze? A może to własność prywatna jest najważniejsza i trzeba dać obywatelom swobodę decyzji?

Zabieram się za analizę zmian. Postaram się Wam w przystępny sposób przedstawić w kolejnym wpisie, jak się sprawy mają.

tymczasem :)